Przejdź do głównej zawartości

Kolejna przygoda z piękną naturą stanu Utah - Bryce Canyon National Park

Z Zion NP wyjeżdżaliśmy trochę zasmuceni. Decyzję, którą podjęliśmy poprzedniego dnia nie należała dla nas do łatwych i gryzło nas to cały poranek. Kiedy ruszyliśmy w trasę i oglądaliśmy te piękne widoczki parku podniosły się nam trochę morale. Przyroda znów nam pokazała, że nie ma co się smucić i szkoda na to czasu, bo nowe przygody są przed nami. Nie mieliśmy dzisiejszego dnia długiej trasy do pokonania, więc mogliśmy cieszyć się wszystkim co napotkaliśmy. 

Dzisiejszą noc mieliśmy również spędzić w kolejnym Parku Narodowym stanu Utah - Bryce Canyon. To już czwarty park tego stanu, który planowaliśmy odwiedzić. Wiedzieliśmy, że będzie się on różnił od pozostałych parków, ale również i w nim będzie dominował kolor czerwieni/brązu ziemi. Zajechaliśmy na nasze miejsce kampingowe i  bardzo się zdziwiliśmy. Na nasze nieszczęście miejsce do zaparkowania naszego RV okazało się bardzo ciasne i całkowicie prostopadłe do drogi. Nasz 28 stopowy "potwór" po tylu dniach wspólnej przygody łatwo pozwalał się nam prowadzić, jednak precyzyjne manewry na centymetry, wciąż były dla nas wyzwaniem, a właśnie tego wymagała od nas nasza miejscówka. Żeby jeszcze było mało wyzwań, to okazało się, że drzewo tuż obok, nie ma przyciętych gałęzi, co wiązało się z możliwością zniszczenia RV (porysowania boku i dachu). Szybka decyzja, ja wjeżdżam na miejsce, a Łukasz wskakuje na dach RV i przytrzyma gałąź, żeby niczego nam nie porysowała. To było wyzwanie - cofanie naszym monstrum, z mężem na dachu i z perspektywą zjechania w rów, na którym zawiśniemy w przypadku popełnienia błędu. Niby kamerka zamontowana z tyłu RV miała pomóc, ale z jakiegoś powodu pokazywała lustrzane odbicie w którym za nic w świecie nie mogłam się połapać. W końcu nie od dziś wiadomo, że u mnie są dwie prawe strony (ta prawdziwa i lewa) jak i dwie lewe (ta prawdziwa i ta prawa). No i jeszcze jakby stresu było mało mieliśmy widzów, dopingujących jak się dało, z daleka z rozwagą, ale po ich minach było widać, że nie często są świadkami takiego show :)  Ale... cała akcja zajęła nam minutę, aż sami nie dowierzaliśmy, że wszystko się udało - auto ''złamałam" na dwa razy, żeby złapać odpowiedni kąt, Łukasz nie spadł z dachu, rów też znalazł się w bezpiecznej odległości od kół RV. Jednym słowem PETARDA. No może jedyną rzeczą do której można było się przyczepić był poziom, ale z tym już nie było szansy walczyć, miejsce było na styk. A podobno było przeznaczone dla dłuższego pojazdu. Szczęśliwi, że udało się nam zaparkować zaczęliśmy planować zwiedzanie parku. Pogoda była idealna, słonecznie, ciepło, ale nie upalnie dzięki drzewom, które wypełniały cały kamping. Postanowiliśmy zrobić dzisiaj mały spacer po okolicy, a jutro z samego rana przejść się słynnym szlakami parku :) Ucieszyła nas też perspektywa, że nie będziemy musieli ruszać naszego RV. Po parku jeździ autobus zatrzymujący się w kluczowych punktach - idealne rozwiązanie dla nas, a dwa do wielu miejsc nie wpuszczają RV. Park jest bardzo zalesiony drzewami iglastymi, dzięki czemu czuliśmy się jak w domu, mogliśmy przyjemnie planować najbliższy czas. Po parku biegały też pieski preriowe - małe zwierzątka, których widok sprawiał nam dużą radość. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że Visitor Center jest otwarte, nie tylko gift shop, ale właśnie ta część, która tłumaczy wiele rzeczy związanych z parkiem. Postanowiliśmy, że później tam zajrzymy. 

Jednak ruszyliśmy dzisiejszego wieczoru nasze RV. W pobliskim miasteczku miało odbyć się rodeo, a my nigdy jeszcze nie byliśmy na takiej imprezie. Postanowiliśmy więc wykorzystać okazję. Totalnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać oprócz tego jak mniej więcej to wygląda. Domyślaliśmy się tylko, że impreza nie będzie duża, bo same miasteczko nie było zbyt wielkie, a i pewnie rodeo było jedną z nielicznych możliwości spędzenia czasu przez jego mieszkańców. Nasze przypuszczenia się sprawdziły, na imprezę przyszło pewnie z 50 osób i to głównie rodziny. Właśnie o to chodzi w tutejszych rozrywkach, spędzenie wspólnie czasu z rodziną, sąsiadami - coś się dzieje. Rodeo jak rodeo, popisy cowboyów nie zrobiły na nas dużego wrażenia, zdecydowanie bardziej podobały nam się popisy jeździeckie, szybkość, zwrotność i precyzja. Zaspokoiliśmy swoją ciekawość co do tego typu rozrywki. Myślę, że w przyszłości nie damy się łatwo namówić na kolejne takie wyjście, a na pewno nie na przypadkowe. Jeśli będziecie mieli okazję zobaczyć rodeo polecamy w ramach zaspokojenia swojej ciekawości, ale nie spodziewajcie się za dużo po takiej imprezie. No chyba, że będzie może ona w Teksasie, albo w miejscu, gdzie organizowane są bardzo duże imprezy.





Z samego rana zapakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy na wyjście na hike. Duża ilość wody to podstawa, ale nie mogliśmy przesadzić z ilością rzeczy, bo jednak trzeba to wszystko nosić ze sobą w upale, co z każdym krokiem potrafi dokuczać. Postanowiliśmy zrobić chyba najpopularniejszą trasę parku Quenn's/Navajo Combination Loop. W przewodniku znaleźliśmy informacje, że trasa ma około 5km długości, 183m wspinaczki i powinna zająć około 2-3h. Trasa była piękna, zaczynała się zejściem ze szczytu pomiędzy formacjami skalnymi charakterystycznymi dla tego parku - Hoodoos - wysokie słupy skalne, czasami przypominające jakieś kształty. Jednym z nich jest królowa Victoria od której nazwę wziął szlak, którym wędrowaliśmy. Przy tej formacji skalnej okazało się też, że park zorganizował zabawę w poszukiwanie medalionów. W określonych miejscach parku były tabliczki, z którymi należało się sfotografować, a potem takie dowody dostarczyć do Visitor Center w parku by odebrać symboliczną nagrodę. No i tutaj popełniliśmy "błąd" :) No oczywiście nasz mały Indiana Jones napalił się na zabawę. Wszystko fajnie, ale okazało się, że na naszej trasie są tylko 2 tabliczki...kolejna była na innej, długiej na prawie 5km ze wspinaczką i długą na 3-4h ale...na koniu! No dobra, może ten medalion jest gdzieś na początku trasy? Może zaraz tuż za rogiem? Idziemy sprawdzić. Trasa była strasznie piaszczysta, nogi nam chwilami grzęzły. Spotkaliśmy patrol parku, który chodzi trasami i w razie potrzeby pomaga ludziom. Opowiedzieliśmy im o naszym planie, że chcemy zrobić te trasę, ale może nie musimy jej robić całej? Może by nam podpowiedzieli, z której strony lepiej zacząć trasę? Panowie szybko nas uświadomili, że medalion jest mniej więcej w połowie trasy, więc bez znaczenia, z której strony zaczniemy, ale zdecydowanie odradzili nam wędrówkę, bo trasa jest konna i jest na niej teraz dużo ludzi  i będzie nam ciężko i w ogóle dzisiaj jest za gorąco na nią, i już kogoś z trasy ściągali, bo się przegrzał, a my z małymi dziećmi i w ogóle siedem nieszczęść pewnie nas czeka po drodze. Nasz młody zdobywca dał się przekonać, że nie zawsze wszystko trzeba robić "na wariata" i że może wrócimy tutaj innego dnia lepiej przygotowani. Zakończenie trasy Navajo to piękne podejście Wall street. Chociaż jak zobaczyliśmy jak to wygląda, to nazwaliśmy ją Lombard street, bo zdecydowanie bardziej przypominało nam tę ulicę z San Francisco. Chwilę odpoczęliśmy przed wyzwaniem. Nie mogliśmy się nadziwić skąd w tym miejscu wzięły się te piękne drzewa? Rosły tak po prostu, wystrzeliły w górę pomiędzy skałami. Coś niesamowitego jak natura potrafi się adoptować do sytuacji. Wall street pomimo, że straszyło swoją pionową ścianą było przyjemne do wejścia. Cień pomagał zdecydowanie przetrwać wysiłek, a pokonywane zakręty właściwie śmigały, więc miało się wrażenie, że idzie się bardzo szybko. Do tego miłe dla oka widoki! Zawsze potrafią doładować nam baterie gdy tego potrzebujemy! Cała trasa była męcząca, myśleliśmy chwilami, że płuca wyplujemy z wysiłku, gorąco, gorąco i jeszcze raz gorąco...ale pięknie, ale gorąco i ciężko. Jednak zdecydowanie polecamy trasę, jest wysiłek, jest wyzwanie, ale i satysfakcja ogromna, no i te widoczki, cudo!

Hoodoos

Kawałek cienia:)


Medaliony z zabawy

Królowa Victoria jak malowana!

Odpoczynek w cieniu

Wall Street od dołu

Wall street z tej lepszej strony - z góry

Po takim wysiłku zjedliśmy zasłużone zimne lody. Czego chcieć więcej tego dnia? Dojechaliśmy do naszego RV i odpoczywaliśmy w cieniu drzew, które przepięknie pachniały. Szybko się zregenerowaliśmy i postanowiliśmy, że idziemy w jeszcze jedno miejsce - Mossy Cave. Byliśmy bardzo ciekawi jak będzie wyglądała tutejsza jaskinia. Sama jaskinia była trochę dla nas rozczarowaniem - ale faktycznie jeśli chodzi o miejsce (Park) w którym się znajdowała mogła stanowić swego rodzaju atrakcje. Jednak dla nas, którzy doświadczamy pięknych miejsc w naszych górskich wędrówkach w Washington, okazała się małym rozczarowaniem. Być może zimą, gdy zwisają w niej lodowe sople prezentowałaby się atrakcyjniej. Jednak nie pożałowaliśmy naszej wyprawy! Przy jaskini był medalion! Trzeci i ostatni do naszej kolekcji! Alan obowiązkowo pstryknął sobie z nim fotkę i był przeszczęśliwy, że dostanie coś za zdobycie trzech medalionów. W pobliżu jaskini jest rzeka, do której mogliśmy wejść się schłodzić. Było bardzo przyjemnie, a wędrując w jej górę dotarliśmy do małego wodospadu. Uśmiechy pojawiły się na naszych twarzach, bo mieliśmy namiastkę szlaku z Zion. Tak, wiemy, że pejzaże nie były tak spektakularne i skala rzeki nie taka, i w ogóle wszystko inne, ale w tym momencie chłód rzeki po całym dniu ganiania w upale dał nam poczucie błogiego relaksu. Było cudnie, znów naładowaliśmy szybko baterie i nacieszyliśmy oczy miłymi widokami. Szczęśliwi powygłupialiśmy się w rzece i wróciliśmy pełni wrażeń odpocząć w naszym domu na kółkach. Kolejna przygoda za nami, kolejne jeszcze przed nami.




Widok na park "z góry"

Natural Bridge, który można zobaczyć z trasy widokowej w parku

Nagroda za zdobycie trzech medalionów na szlakach




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Znaleźliśmy raj na ziemi !!!

Po tym, co zafundował nam Arches NP byliśmy bardzo podekscytowani tym, że dzisiaj wieczorem będziemy spali w kolejnym parku narodowym - Zion. Miejsce to we wszystkich przewodnikach, jak i na zdjęciach, czy filmach jest zupełnie inne od pozostałych parków narodowych stanu Utah. W tym parku, oprócz czerwonych skałek jest dużo, bardzo dużo zieleni. Po słonecznych ostatnich dniach byliśmy bardzo wytęsknieni za tym kolorem.  Droga dojazdowa do parku była bardzo przyjemna, nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się droga i widokami za oknem. Zrobiliśmy sobie kilka nieplanowanych postojów, gdy tylko mieliśmy na to ochotę i tak właściwie "przez przypadek", bo akurat było nam po drodze, postanowiliśmy zajechać do jednej z większych atrakcji Arizony tuż przy granicy stanu.   Widoki na trasie Miejsce w którym Forrest Gump zakończył swój bieg z widokiem na dolinę Monumentów Skąd wzięliśmy się w Arizonie, skoro przed chwila jeszcze byliśmy w Utah?  Jak spojrzysz na mapę, zobaczysz, że droga do

Arches National Park - wyjątkowe miejsce na Ziemi

Gorące słońce nie przestawało nas opuszczać od momentu wjazdu w południową część stanu Utah. Przyjemne o poranku ciepłe promienie słońca, szybko zmieniały się w okolicach południa, w upał nie do zniesienia. Palące słońce towarzyszyło nam przez cały dzień odpuszczając dopiero wieczorem, kiedy to przychodził moment jego pięknego i urokliwego zachodu. Dokładnie taka pogoda towarzyszyć nam miała przez najbliższe dwa tygodnie naszej podroży. Pomimo, że chwilami doskwierał nam ten upał, cieszyliśmy się na myśl, że wygrzejemy swoje "stare kości" na słoneczku. Dzięki klimatyzacji w RV dawaliśmy radę z największymi upałami, odpowiedzialnie podchodziliśmy do wędrówek w słońcu, chroniąc siebie, ale przede wszystkim dbając o zdrowie dzieci.  Po Canyonlands NP dotarliśmy do kolejnego Parku Narodowego stanu Utah - Arches.  Park ten słynie z największego skupiska na świecie naturalnych łuków skalnych. Dodatkowo od 2019 roku jest jeszcze bardziej wyjątkowy, ponieważ otrzymał certyfikat "