Po naszej pierwszej nocy na pustyni przyszedł wreszcie czas na jej zwiedzanie. Stan Utah słynie z pięciu Parków Narodowych, a my dzisiaj planowaliśmy zobaczyć pierwszy z nich - Canyonlands. Park zajmuje duży obszar, ale dla zwykłego podróżnika/turysty dostępna jest jego niewielka część. Ta bardziej dzika wymaga większego przygotowania, a przede wszystkim samochodu z napędem 4x4, bo przeważają tam zwykle piaskowe drogi. My wybraliśmy tę standardową część parku - no jakoś nasze RV nie wpisywało się w charakterystykę auta 4x4 :) Tę drugą część zostawiamy sobie na kolejny raz, wtedy kiedy dzieci podrosną i jazda po bezdrożach będzie również dla nich świetną przygoda i zabawą.
Park przywitał nas wysoka temperaturą i pomimo, że słonce jeszcze wciąż było nisko nad horyzontem czuliśmy, że jest nam gorąco, zdecydowanie za gorąco, a gdy przyjdzie południe to chyba popadamy jak te muchy na parapecie. Na szczęście możliwość schowania się w chłodnym RV pozwoliła nam bardzo łatwo ładować siły do wędrówek i mogliśmy eksplorować park z uśmiechami na buzi. Wybraliśmy się więc na jedną z naszych ulubionych aktywności - poszliśmy na hike. Początkowo ścieżka była idealnie oznaczona, ale kiedy weszliśmy na skały okazało się, że nie jest już tak łatwo, w końcu na skale ciężko było wypatrzeć wydeptaną trasę. Na szczęście Park Rangers zadbali o to, żeby nikt się nie pogubił i poustawiali wieżyczki z kamieni, które wskazywały kierunek marszu. Alan był zachwycony odnajdywaniem kolejnych punktów trasy. Biegał do przodu ścieżki i krzyczał, że musimy iść w tym kierunku albo, że zaraz za tym dużym głazem pewnie będziemy musieli skręcić, bo z daleka widział wędrujących ludzi. Był naszym małym przewodnikiem i świetnie radził sobie w tej roli. Wejście nie było wymagające jeśli chodzi o trudność trasy, ale prażące słonce powodowało, ze energia uchodziła z nas jak z baloników, do tego te ciągłe pragnienie. Przygotowałam dla naszej drużyny elektrolity do picia, każdy miał wiec swoją dzienną porcję ze sobą. Te zimne napoje idealnie komponowały się z prażącym słońcem i dodawały energii. Jeśli kiedykolwiek wybierzecie się w miejsce gdzie wiecie, że będziecie zużywali energie i będzie palące słońce rozważcie zabranie ze sobą jednej butelki elektrolitów jako uzupełnienie Waszych zapasów wody. Alan dodatkowo schładzał się w prawie każdym możliwym cieniu jaki spotkał. Ze względu na Jego wzrost znalezienie takiego miejsca przychodziło mu zupełnie łatwo. W końcu jako dziecko nie potrzebował aż tak dużej ilości cienia. Wełniany kapelusz na głowie, który kupiliśmy mu w cowboyskim sklepie też idealnie chronił Jego głowę, a dodatkowo robił furorę na szlaku, bo prawie każdy go zaczepiał i komplementował, że dokonał dobrego wyboru. Łatwo zdobywa się szlaki kiedy masz radosne i pełne energii dziecko. Nasza malutka dzidzia też nie mogła narzekać na niedogodności słońca - schowaliśmy ją pod bawełnianą chustą tak, że słońce nie mogło zrobić jej krzywdy, a dodatkowo okazało się, ze materiał chłodził, więc miała dużo lepiej niż my:)
widoki w parku |
W Canyonlands NP odwiedziliśmy wszystkie dostępne miejsca, zajrzeliśmy do każdego punktu chociaż na krótką chwilę. Bardzo spodobał nam się ten park. W intrenecie można spotkać się z opinia, że Canyonlands NP jest dużo ładniejszy niż Grand Canyon. Nie nam to oceniać, ale na pewno kto odwiedzi te miejsce nie będzie rozczarowany. Krajobraz jest naprawdę spektakularny i wielokrotnie zapierał nam dech w piersi. Dodatkowo zachwycała nas cisza jaka panowała w całym parku. Gdyby nie wiatr, który czasami rozbijał się nam o kapelusze, nie byłoby nic słychać, po prostu nic, idealna cisza.
W którymś momencie rozdzieliliśmy się przy zwiedzaniu. Ja strasznie chciałam zobaczyć jedyny łuk skalny dostępny w parku - Mesa. Łukasz został z dziećmi w RV, a ja właściwie biegiem pokonałam trasę do łuku. Widok był warty każdej kropli potu i każdego sapnięcia, które wyduszało ze mnie suche powietrze. Tak jak się spodziewałam - możliwość spojrzenia w dal przez łuk skalny dala mi niezapomniane wrażenie. Przejrzystość powietrza była idealna, widziałam daleko kolejne formacje skalne. To tak jakby patrzeć przez ekran tv na jakiś nieziemski obraz. Wracając na parking spotkałam starszych ludzi. Ona na wózku inwalidzkim, On z uczuciem, ale i też z dużym wysiłkiem pchał ten wózek do celu. Trasa nie była łatwa, nie była wyasfaltowana, żeby kółka od wózka mogły po niej swobodnie pojechać. Starszy Pan chwilami dźwigał wózek ze swoja żona, podrzucał raz jedno raz drugie koło, żeby wspiąć się na kolejna przeszkodę skalną. Zatrzymali mnie pytając się, czy dadzą radę dotrzeć pod łuk? Spojrzałam na małe przednie kółka wózka, obejrzałam się za siebie, spojrzałam na zmęczoną twarz starszego pana i błysk nadziei w oczach kobiety...zamyśliłam się na chwilę. Pani chyba z mimiki mojej twarzy zrozumiała, że trasa nie jest dobra na taką wyprawę, ale Jej mąż z radością i z czułością w głosie powiedział, że dadzą rade, na pewno sobie poradzą! Uśmiechnęłam się, bo po jego odpowiedzi dało się wyczuć wielką miłość do kobiety. Starsza Pani zapytała się tylko, czy widok jest warty tego wysiłku. Bez zastanowienia odpowiedziałam, że zdecydowanie tak! Na końcu ścieżki jest jeden z najpiękniejszych widoków jakie było mi dane doświadczyć w moim życiu. Mężczyzna dumnie wypiął pierś i powiedział, że w takim razie koniecznie idą! Zaraz dołączyli do nich młodzi mężczyźni, którzy powiedzieli, że pomogą im dotrzeć do łuku i jak trzeba będzie przeniosą wózek. Widok uśmiechniętych twarzy starszego państwa dodatkowo sprawił, że i ja wróciłam do RV z jeszcze większym uśmiechem i radością.
Zwiedzając Canyonlads NP wiedzieliśmy, że zakochaliśmy się w kolejnym miejscu na ziemi. Pustynny krajobraz zawrócił nam w głowach i sercach. Nie przeszkadzało nam to, że widoki są zupełnie odmienne od tych, które mamy u siebie w PNW. Docenialiśmy każdy kamyczek, każde ziarenko piasku, każdy podmuch gorącego wiatru, każdy promień słońca na naszej skórze. Łapaliśmy tą odmienność, cieszyliśmy się nią jak dzieci w piaskownicy kiedy uda się im zrobić upragnioną babkę piaskową. Kochamy zieleń, ale teraz pokochaliśmy również pustynny brąz.
Ta "zwykła" cześć Parku zabrała nam cały dzien. Zwiedzaliśmy ją na spokojnie, chwilami leniwie, bo potrafiliśmy zatrzymać się nad jakimś widokiem dłużej niż planowaliśmy. W końcu chcieliśmy się nacieszyć naszą nową miłością. Niecodziennie człowiek przeżywa takie stany uniesienia ;)
Wieczorem wyruszyliśmy w kierunku Moab, żeby uzupełnić zapasy jedzenia, a potem zameldowaliśmy się na campingu w kolejnym Parku Narodowym stanu Utah - w Arches.
Komentarze
Prześlij komentarz