Przejdź do głównej zawartości

Old MacDonald had a farm!

Kolejny weekend za nami i kolejna wyprawa.
Szczerze, jeszcze do niedawna zupełnie nie zwrócilibyśmy uwagi na te miejsce, ale z racji, że jakiś czas temu zostaliśmy rodzicami, "zmuszeni" jesteśmy do odwiedzania różnych dziecięcych atrakcji.
Po szybkiej analizie pomysłów na aktywne spędzenie czasu i wykorzystanie pogody, postanowiliśmy, że tym razem wybierzemy się na farmę ze zwierzętami:)

Tak! To te miejsca, gdzie rozbiegane dzieciaki biegają od jednego boksu do drugiego, od jednej zagrody do drugiej i poznają zwykłe (czyt. nie egzotyczne) zwierzęta od lat hodowane przez ludzi. Dlaczego te miejsca cieszą się tak dużą popularnością? Bo większość ludzi mieszka w mieście, dziadkowie też, i ciocia z wujkiem, i dalsi kuzyni...i dla dziecka taka farma, to często jedyna okazja do spotkania na żywo zwierzątek, które poznały w książkach. Ponadto taka farma daje możliwość spędzenia czasu na dworze w atrakcyjny sposób. Zresztą, kto z nas jako dziecko nie lubił bawić się ze zwierzakami?

Wychodząc więc na przeciw potrzebom rynku, ktoś kiedyś wymyślił, że udostępni swoją farmę i pozwoli dzieciom na zapoznanie się ze zwierzętami i przy okazji sobie na tym zarobi, a co! Grunt to dobrze zareklamować swój biznes, zachęcić dzieci, żeby przyszły, a dolary same zaczną spływać do skarbonki.




Przyzwyczailiśmy się już, że różne atrakcje w Stanach są naprawdę super zorganizowane i tym razem też się nie zawiedliśmy. Na parkingu spotkaliśmy człowieka, który ustawiał odpowiednio samochody, tak żeby pomieściło się jak najwięcej aut i nie było problemu z późniejszym wyjazdem. Przy wejściowej bramie spotkaliśmy młode dziewczyny, które rozdzieliły kolejkę na dwie (jedna do płatności kartą, druga gotówką), zaraz za bramą stali chłopcy sprzedający lemoniadę do picia (według ich zapewnień - sami ją zrobili) za całe $3, a także kubeczki z odpowiednim jedzeniem dla zwierzaków. Był też standardowo gift shop i sklepik z tak modną i tutaj pożądaną organiczną żywnością (pomidory, marchew, maliny). Co wzbudziło nasze zaskoczenie to fakt, że za wejście na farmę płacą tylko dzieci (no nie osobiście;)), a dorosłe osoby wchodzą za darmo (można więc śmiało iść z dziadkami, a i tak zapłacimy tylko za najbardziej zainteresowane wszystkim maluchy).



Wszystkie zwierzęta można dotykać, wchodzić do ich zagrody (jeśli jest taka możliwość), karmić je, robić sobie zdjęcia, podziwiać, na co tylko Ty, Twoje dziecko i zwierzę macie ochotę. Największym powodzeniem cieszyły się oczywiście malutkie zwierzątka, które są zawsze urocze niezależnie od gatunku. No przecież ta mała słodka, tłusta świnka daje tyle radości, albo te małe koziołki, które brykają jak szalone ;)








Same zwierzaki jednak szybko dla dzieci mogą się znudzić, a właścicielowi jako typowemu biznesmenowi zależy, żeby farma była atrakcyjna i przyciągała jak najwięcej klientów. Jak to rozwiązano? Udostępniono i inne atrakcje. Jest pociąg przewożący dzieci, dmuchane place zabaw (takie do skakania), jest możliwość jazdy samochodami elektrycznymi, quadami albo jak to na prawdziwą farmę przystało można przejechać się na koniu i kucyku. Jest też miejsce na piknik rodzinny nad rzeką. Na farmie można też wyprawić dziecięce urodziny - zapewnione są wszystkie zwierzęce atrakcje, a także organizowane są różnego rodzaju konkursy i zabawy dotyczące zwierząt. W okresie letnim organizowany jest też summer camp - czyli rodzice pozbywają się swoich dzieci na kilka godzin w ciągu dnia, a dzieciaki w tym czasie uczą się o zwierzętach, o tym jak należy o nie dbać, co jedzą, jak się rozwijają itd.








Czy te zwierzęta cierpią? W pewien sposób tak, bo nie mają zupełnie standardowego dnia. Nie jest jednak też tak, że są nieszczęśliwe. Cała farma jest zorganizowana w taki sposób, żeby nie krzywdzić przede wszystkim zwierząt - w ciągu dnia jest określona z góry liczba osób, która może odwiedzić zwierzaki, do zagrody wpuszczana jest niewielka liczba osób na raz, tak, żeby nie przeszkadzać zwierzętom, a jedynie delikatnie je podglądać. Dodatkowo nad wszystkim czuwają też pracownicy i w razie jakiejkolwiek niepokojącej sytuacji natychmiast reagują.

Nie, to nie jest wychodek :)





Myślę, że niedługo i do Polski dotrze zapotrzebowanie na tego typu miejsca. Już od dawna przecież dostępne są różnego rodzaju prywatne farmy ze zwierzakami, np. ze strusiami. Z czasem w Polsce dojdzie do sytuacji, że dzieci nie będą miały nikogo z bliskich mieszkającego na wsi, albo hodującego zwierzęta. Takie miejsca, podobnie jak tutaj, będą więc cennym źródłem nauki i poznania przyrody, spędzenia czasu oraz wypoczynku. To kto ma wolną stodółkę po dziadkach, męczy go życie w korpo, albo po prostu ma wszystkiego po dziurki w nosie? Jest okazja na biznes :) 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kolejna przygoda z piękną naturą stanu Utah - Bryce Canyon National Park

Z Zion NP wyjeżdżaliśmy trochę zasmuceni. Decyzję, którą podjęliśmy poprzedniego dnia nie należała dla nas do łatwych i gryzło nas to cały poranek. Kiedy ruszyliśmy w trasę i oglądaliśmy te piękne widoczki parku podniosły się nam trochę morale. Przyroda znów nam pokazała, że nie ma co się smucić i szkoda na to czasu, bo nowe przygody są przed nami. Nie mieliśmy dzisiejszego dnia długiej trasy do pokonania, więc mogliśmy cieszyć się wszystkim co napotkaliśmy.  Dzisiejszą noc mieliśmy również spędzić w kolejnym Parku Narodowym stanu Utah - Bryce Canyon. To już czwarty park tego stanu, który planowaliśmy odwiedzić. Wiedzieliśmy, że będzie się on różnił od pozostałych parków, ale również i w nim będzie dominował kolor czerwieni/brązu ziemi. Zajechaliśmy na nasze miejsce kampingowe i  bardzo się zdziwiliśmy. Na nasze nieszczęście miejsce do zaparkowania naszego RV okazało się bardzo ciasne i całkowicie prostopadłe do drogi. Nasz 28 stopowy "potwór" po tylu dniach wspólnej przygody

Znaleźliśmy raj na ziemi !!!

Po tym, co zafundował nam Arches NP byliśmy bardzo podekscytowani tym, że dzisiaj wieczorem będziemy spali w kolejnym parku narodowym - Zion. Miejsce to we wszystkich przewodnikach, jak i na zdjęciach, czy filmach jest zupełnie inne od pozostałych parków narodowych stanu Utah. W tym parku, oprócz czerwonych skałek jest dużo, bardzo dużo zieleni. Po słonecznych ostatnich dniach byliśmy bardzo wytęsknieni za tym kolorem.  Droga dojazdowa do parku była bardzo przyjemna, nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się droga i widokami za oknem. Zrobiliśmy sobie kilka nieplanowanych postojów, gdy tylko mieliśmy na to ochotę i tak właściwie "przez przypadek", bo akurat było nam po drodze, postanowiliśmy zajechać do jednej z większych atrakcji Arizony tuż przy granicy stanu.   Widoki na trasie Miejsce w którym Forrest Gump zakończył swój bieg z widokiem na dolinę Monumentów Skąd wzięliśmy się w Arizonie, skoro przed chwila jeszcze byliśmy w Utah?  Jak spojrzysz na mapę, zobaczysz, że droga do

Arches National Park - wyjątkowe miejsce na Ziemi

Gorące słońce nie przestawało nas opuszczać od momentu wjazdu w południową część stanu Utah. Przyjemne o poranku ciepłe promienie słońca, szybko zmieniały się w okolicach południa, w upał nie do zniesienia. Palące słońce towarzyszyło nam przez cały dzień odpuszczając dopiero wieczorem, kiedy to przychodził moment jego pięknego i urokliwego zachodu. Dokładnie taka pogoda towarzyszyć nam miała przez najbliższe dwa tygodnie naszej podroży. Pomimo, że chwilami doskwierał nam ten upał, cieszyliśmy się na myśl, że wygrzejemy swoje "stare kości" na słoneczku. Dzięki klimatyzacji w RV dawaliśmy radę z największymi upałami, odpowiedzialnie podchodziliśmy do wędrówek w słońcu, chroniąc siebie, ale przede wszystkim dbając o zdrowie dzieci.  Po Canyonlands NP dotarliśmy do kolejnego Parku Narodowego stanu Utah - Arches.  Park ten słynie z największego skupiska na świecie naturalnych łuków skalnych. Dodatkowo od 2019 roku jest jeszcze bardziej wyjątkowy, ponieważ otrzymał certyfikat "