Przejdź do głównej zawartości

Zdajemy egzamin na prawo jazdy, czyli o kilku różnicach w przepisach

Mieszkając w Warszawie przyzwyczajeni byliśmy do korzystania z komunikacji miejskiej. Według nas jest ona naprawdę super zorganizowana w tym mieście. Może metro nie łączy wszystkich dzielnic, ale mimo wszystko uważamy, że można naprawdę obejść się bez samochodu. Dużym plusem jest to, że przystanki są jasno i czytelnie opisane, łatwo można kupić bilet i jeżdżą autobusy nocne :) Nie zgodzę się, że obcokrajowcy mogą czuć się zagubieni, bo nie ma opisów w języku angielskim (nie obrażając nikogo, ale nawet dziecko, jak chwilę się przyjrzy, to szybko zrozumie jak to wszystko działa). Pomimo tak dobrze rozwiniętej komunikacji i tak od czasu do czasu korzystaliśmy z auta, chociażby po to, żeby pojechać po zakupy i nie taszczyć tych wszystkich siat w rękach.  

W przypadku Stanów, o ile nie mieszka się w bardzo dużym mieście, możemy natrafić na spore utrudnienia chcąc korzystać z komunikacji miejskiej, bo albo będzie ona słabo działała, albo nie będzie jej w ogóle :) Nie jest nowością, że Stany nastawione są głównie na poruszanie się samochodem, a powiedzenie, że bez auta czujemy się jak bez ręki jest tutaj jak najbardziej trafne.


Żeby legalnie poruszać się po amerykańskich drogach, tak jak w większości cywilizowanych krajów, potrzebne jest prawo jazdy. Polskie prawo jazdy jest akceptowane przez rok od daty wjazdu na teren USA. Po upływie tego czasu, jeśli chcemy prowadzić auto, musimy mieć już amerykański dokument, musimy zdać egzamin według amerykańskich przepisów. W praktyce warto ten dokument wyrobić dużo wcześniej.
Z tego co się orientuję możliwa jest podmiana prawa jazdy, ale tylko w przypadku niemieckiego dokumentu. Mając prawo jazdy z innego kraju (np. z PL) obowiązkowo musimy przebrnąć przez egzamin. Co ciekawe, mając amerykańskie prawo jazdy możemy je podobno podmienić na polskie :)



Od jakiegoś już czasu w stanie Washington, żeby móc zdawać egzamin na prawo jazdy, wymagane jest posiadanie numeru SSN (Social Security Number - coś podobnego jak polski PESEL), albo rezydentury tego stanu. Wcześniej każdy turysta, jeśli tylko miał na to ochotę, mógł zdobyć ten dokument w trakcie swojej wizyty.
Jeśli chodzi o sam egzamin to dla osoby, która przebrnęła przez polski system wszystko jest banalnie proste. Zasady egzaminu są bardzo podobne: są dwie części (teoretyczna i praktyczna), które można zdawać jednego dnia. 
Obie części egzaminu zdaje się w szkole nauki jazdy. Egzamin teoretyczny składa się z pytań ogólnych i nie ma wśród nich żadnych podchwytliwych rzeczy. Pytania dotyczą głównie znaków, kiedy należy używać świateł drogowych, czy też w jakiej odległości możemy zaparkować przy hydrancie. Wcześniej można poćwiczyć odpowiedzi korzystając ze strony DOL (department of licensing) - przykładowe pytania z TESTU, albo kupić dostęp do większej ilości pytań (nie jestem pewna, czy przypadkiem nie jest to pełny koszyk pytań) np. na stronie szkoły jazdy. Koszt egzaminu teoretycznego to $25 z czego w tej cenie ma się dwa podejścia, na wypadek gdyby za pierwszym razem nam się nie udało. Test powinno rozwiązywać się na komputerze...to tyle w teorii o teorii. W rzeczywistości dostaliśmy pytania na kartach i z ołówkami w ręku poszliśmy do malutkiej sali. Nie pamiętam już teraz, czy mieliśmy jakiś limit czasowy, ale spokojnie bez pośpiechu mogliśmy sobie odpowiadać na pytania. Nikt nikogo nie pilnował, nie było kamer, nikt nie zaglądał do tej salki, a przed wejściem też nikt nie sprawdził naszej tożsamości, czy faktycznie my to my :) Kiedy uznaliśmy, że już rozwiązaliśmy test po prostu wyszliśmy z salki i kartki z odpowiedziami oddaliśmy w recepcji, gdzie Pani od razu na miejscu, za pomocą arkusza odpowiedzi schowanego w wielkim i grubym segregatorze sprawdziła nasze "wypociny". Test udało się zdać bez najmniejszego problemu. Po chwili nasze wyniki wprowadzono do komputera systemu DOL i mogliśmy umówić się na egzamin praktyczny (koszt $50) Gdybyśmy wcześniej zorientowali się, że egzamin zdaje się w szkole nauki jazdy, umówilibyśmy się od razu na dwie części egzaminu, ale i tak nie było źle, bo najbliższy wolny termin był dosłownie za kilka dni.

Część praktyczną zdaje się swoim samochodem, a jeśli się go nie ma, można skorzystać z auta ze szkoły (oczywiście za opłatą). Egzamin praktyczny dotyczy tylko i wyłącznie umiejętności jazdy. Nie ma czegoś takiego jak sprawdzanie naszej wiedzy na temat budowy auta, czy też tego, czy wiemy gdzie nalać płyn do spryskiwaczy :) Nikogo to nie interesuje, my mamy umieć jeździć, a znajomość auta to nasza sprawa. Jedyny element, który jest sprawdzany to kierunkowskazy i tyle. Jakby się jednak okazało, że z jakiegoś powodu nie działają (są pobite, przepalona lampka) też nie ma problemu, możemy przecież takim autem jeździć i zdawać egzamin. Manewry wykorzystujące kierunkowskazy pokażemy ręką (!?!). 
Tutejsze auta nie przechodzą badań technicznych, sprawdzana jest tylko wartość emisji spalin. Jeśli nasze auto mieści się w normie, to możemy nim jeździć. Czasami jednak może się do nas "przyczepić" policja, że jednak nasz samochód stanowi zagrożenie na drodze, bo ma gdzieś wielką dziurę, albo przednia szyba jest mocno rozbita, że prawie nic przez nią nie widać, ale podobno nie dzieje się to zbyt często. To jest właśnie ta amerykańska wolność. 
Pomimo, że można jeździć tutaj autami, które mogłyby budzić strach, praktycznie nie widać ich na drodze.
O co chodzi z pokazywaniem kierunków jazdy ręką? Jest to nic innego jak umówione gesty ręką mające sygnalizować manewr, który chcemy wykonać. Przez otwarte okno kierowca wystawia rękę i podnosi ją z zaciśniętą pięścią informując tym samym pozostałych użytkowników drogi, że będzie skręcał w prawo. Jeśli chce skręcić w lewo po prostu wyciąga przez okno rozprostowaną rękę. Znak STOP lub hamowania sygnalizowany jest poprzez gest zaciśniętej pięści skierowanej do dołu. Taka sygnalizacja jest często zaskakująca zwłaszcza, że potrafią z niej korzystać kierowcy w sprawnych autach (taki kaprys). Największym zaskoczeniem jednak jest to, że takie gesty wykorzystują też rowerzyści (o ile kierowca samochodu to jeszcze rozumiem, że musi wszystko pokazywać lewą ręką, tak nie potrafię zrozumieć, dlaczego rowerzysta nie pokaże, że skręca w prawo prawą ręką, co wydaje się bardziej naturalne?)
OK, ale z naszym autkiem jest wszystko w porządku, działają kierunkowskazy, możemy ruszać na jazdę :)
Egzamin przeprowadzał starszy Pan, na moje oko trochę przed 70tką. Przedstawił się, zapytał się dlaczego ja prowadziłam auto, którym przyjechałam na egzamin, skoro nie mam prawa jazdy? To jest pierwsza rzecz za którą można oblać - prowadzenie bez pozwolenia. Potem szybko wytłumaczył na czym będzie egzamin polegał i na co będzie zwracał uwagę. Na egzaminie są pewne stałe elementy, które należy wykonać (wszystkie te informacje można znaleźć na stronie DOL). Jest jednak kilka różnic w przepisach pomiędzy PL a USA. Pierwsza to wspomniana już możliwość sygnalizacji manewrów ręką. Inna rzeczą jest brak skrzyżowań równoległych. W Stanach zastąpione są one przez skrzyżowanie typu ALL WAY STOP (czyli na skrzyżowaniu pojazdy ze wszystkich kierunków muszą wykonać pełny stop) na którym obowiązuje zasada, kto pierwszy się zatrzymał na takim skrzyżowaniu ten pierwszy z niego odjeżdża, a reszta według swojej kolejności zatrzymania się. Takie skrzyżowania są bardzo popularne i mocno pomagają rozładować korki na takiej krzyżówce (OK, też je tworzą, ale dzięki temu kierowcy z jednej drogi nie stoją nie wiadomo ile czasu, żeby się włączyć do ruchu). Większy problem przy tego typu skrzyżowaniach pojawia się, gdy łączą się drogi z większą liczbą pasów, wtedy jest trochę więcej do zapamiętania. Wypadki na takich skrzyżowaniach nie zdarzają się prawie w ogóle, raz, że nawet jeśli ktoś zgapi i pojedzie wcześniej niż powinien to go ludzie po prostu przepuszczą, a dwa wszyscy wykonują pełny stop, więc prędkość jest naprawdę mała. Najczęściej do wypadków w takich miejscach dochodzi przez całkowite zgapienie znaku. 
Kolejna różnica to taka, że należy zatrzymać się za pojazdem (np. na światłach) w takiej odległości, żeby widzieć w całości jego tylne koła (to nic, że my je widzimy, musimy wziąć pod uwagę wzrost egzaminatora - to on przede wszystkim musi je widzieć :) ). Przepis jest, ale oprócz egzaminu nie jest za bardzo przestrzegany.
I wreszcie coś za co najczęściej można oblać - nie wykonywanie tzw. shoulder check, czyli sprawdzenie martwego pola poprzez obrócenie głowy przez jedno z ramion przy zmianie pasa. W USA często jeździ się po autostradach korzystając z tempomatu. Można tak jechać wiele mil, a kierowca na pasie obok przez wiele mil może być schowany w naszym martwym polu, bo też będzie jechał ze stałą prędkością. Taki manewr sprawdzenia martwego pola ma nas uchronić przed zajechaniem mu drogi. Jest on mocno przestrzegany i wymagany nawet wtedy gdy jeździmy po mieście. Na początku dziwnie patrzyłam na takie kręcenie głową w aucie, uważałam, że jest to niepotrzebne i stwarza większe zagrożenie, jednak szybko przekonałam się, że jest naprawdę przydatne w tutejszym ruchu (w PL raczej by się nie sprawdziło, bo ludzie jeżdżą często ze zmienną prędkością, przez co ktoś komuś łatwo mógłby się w ładować w tył).
Jeszcze jeden różniący przepis dotyczy skręcania w prawo na czerwonym świetle. O ile nie jest napisane, że jest to zakazane, to jest dozwolone, nawet jeśli sygnalizacja jest w postaci strzałek (bezkolizyjne wykonanie manewru - czy jak to się tam poprawnie nazywa). Mała zielona strzałka do warunkowego skrętu w prawo jest w domyśle na każdym skrzyżowaniu. Trzeba o tym pamiętać, bo jest to jedna z tych nielicznych sytuacji, gdy można zostać strąbionym przez zniecierpliwionego kierowce z tyłu.
Część praktyczna egzaminu trwała około 15-20 min. Po wszystkim podjechałam z egzaminatorem pod szkołę na podsumowanie jego przebiegu i co się okazało? Zaglądam przez ramię do jego notatek i widzę, że formularz który podpisuje nie jest z moim nazwiskiem :) Zdałam prawo jazdy za kogoś innego :P Na szczęście szybko wszystko zostało wyjaśnione i sympatyczny Pan podmienił formularz na ten właściwy. Pogratulował zdanego egzaminu i wprowadził jego wynik do systemu DOL. 
Prosto ze szkoły jazdy pojechaliśmy do biura DOL, gdzie przeszliśmy badanie wzroku (na miejscu), wnieśliśmy potrzebne opłaty (około $90) i przedstawiliśmy wymagane dokumenty (wszystkie informacje do odnalezienia na stronie DOL). Jeszcze szybko zdjęcie (również na miejscu) i po minucie miałam tymczasowe, papierowe (zwykła grubsza kartka) prawo jazdy :) Do 30 dni miał przyjść już właściwy plastikowy dokument (w rzeczywistości przyszedł już po 10 dniach).

Przy okazji prawa jazdy zyskaliśmy też amerykański dokument poświadczający naszą tożsamość.

Jazda autem po amerykańskich drogach należy do przyjemnych. Dużo mniej się dzieje jeśli chodzi o sam ruch. Jedynie czasami zaskakują kierowcy, którzy zmieniają pas bez sygnalizacji, czy też tacy, którzy nie zwracają uwagi na to, że wyjeżdżając z drogi podporządkowanej spowodują, że będziesz ostro hamował, a zawartość Twojego auta znajdzie się na przedniej szybie. Jak widzisz kierowcę, który "wisi" na skrzyżowani, a za Tobą już nic nie jedzie, to masz 90% szansy, że postanowi włączyć się do ruchu akurat przed Tobą, wciskając się w tą niewielką szparę pomiędzy samochodami.
Pomimo tych sytuacji, które mogą zdarzyć się tak naprawdę w każdym kraju, jestem zdania, że w USA jeździ się zdecydowanie spokojniej niż w PL (chyba wszędzie tak jest w Europie, no może wyjątkiem jest Rumunia) i bez niepotrzebnej agresji. Ludzie zwracają uwagę na znaki, przestrzegają limitów prędkości (czasami w mieście przekraczają ją o około 5mil/h, a na autostradzie 10mil powyżej limitu jest OK), mocno zwracają uwagę na ruch w okolicy szkoły, gdzie kary za złamanie przepisów są podwójne, a także są dużo bardziej uprzejmi wobec siebie na drodze.

Jak do tej pory udało się nam uniknąć spotkania z policja za złamanie przepisów, a zdecydowanie takie spotkanie do przyjemnych nie będzie należało. Niestety nie udało się nam uniknąć stłuczki (na szczęście nie z naszej winy), ale to sytuacja do opisu innym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kolejna przygoda z piękną naturą stanu Utah - Bryce Canyon National Park

Z Zion NP wyjeżdżaliśmy trochę zasmuceni. Decyzję, którą podjęliśmy poprzedniego dnia nie należała dla nas do łatwych i gryzło nas to cały poranek. Kiedy ruszyliśmy w trasę i oglądaliśmy te piękne widoczki parku podniosły się nam trochę morale. Przyroda znów nam pokazała, że nie ma co się smucić i szkoda na to czasu, bo nowe przygody są przed nami. Nie mieliśmy dzisiejszego dnia długiej trasy do pokonania, więc mogliśmy cieszyć się wszystkim co napotkaliśmy.  Dzisiejszą noc mieliśmy również spędzić w kolejnym Parku Narodowym stanu Utah - Bryce Canyon. To już czwarty park tego stanu, który planowaliśmy odwiedzić. Wiedzieliśmy, że będzie się on różnił od pozostałych parków, ale również i w nim będzie dominował kolor czerwieni/brązu ziemi. Zajechaliśmy na nasze miejsce kampingowe i  bardzo się zdziwiliśmy. Na nasze nieszczęście miejsce do zaparkowania naszego RV okazało się bardzo ciasne i całkowicie prostopadłe do drogi. Nasz 28 stopowy "potwór" po tylu dniach wspólnej przygody

Znaleźliśmy raj na ziemi !!!

Po tym, co zafundował nam Arches NP byliśmy bardzo podekscytowani tym, że dzisiaj wieczorem będziemy spali w kolejnym parku narodowym - Zion. Miejsce to we wszystkich przewodnikach, jak i na zdjęciach, czy filmach jest zupełnie inne od pozostałych parków narodowych stanu Utah. W tym parku, oprócz czerwonych skałek jest dużo, bardzo dużo zieleni. Po słonecznych ostatnich dniach byliśmy bardzo wytęsknieni za tym kolorem.  Droga dojazdowa do parku była bardzo przyjemna, nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się droga i widokami za oknem. Zrobiliśmy sobie kilka nieplanowanych postojów, gdy tylko mieliśmy na to ochotę i tak właściwie "przez przypadek", bo akurat było nam po drodze, postanowiliśmy zajechać do jednej z większych atrakcji Arizony tuż przy granicy stanu.   Widoki na trasie Miejsce w którym Forrest Gump zakończył swój bieg z widokiem na dolinę Monumentów Skąd wzięliśmy się w Arizonie, skoro przed chwila jeszcze byliśmy w Utah?  Jak spojrzysz na mapę, zobaczysz, że droga do

Arches National Park - wyjątkowe miejsce na Ziemi

Gorące słońce nie przestawało nas opuszczać od momentu wjazdu w południową część stanu Utah. Przyjemne o poranku ciepłe promienie słońca, szybko zmieniały się w okolicach południa, w upał nie do zniesienia. Palące słońce towarzyszyło nam przez cały dzień odpuszczając dopiero wieczorem, kiedy to przychodził moment jego pięknego i urokliwego zachodu. Dokładnie taka pogoda towarzyszyć nam miała przez najbliższe dwa tygodnie naszej podroży. Pomimo, że chwilami doskwierał nam ten upał, cieszyliśmy się na myśl, że wygrzejemy swoje "stare kości" na słoneczku. Dzięki klimatyzacji w RV dawaliśmy radę z największymi upałami, odpowiedzialnie podchodziliśmy do wędrówek w słońcu, chroniąc siebie, ale przede wszystkim dbając o zdrowie dzieci.  Po Canyonlands NP dotarliśmy do kolejnego Parku Narodowego stanu Utah - Arches.  Park ten słynie z największego skupiska na świecie naturalnych łuków skalnych. Dodatkowo od 2019 roku jest jeszcze bardziej wyjątkowy, ponieważ otrzymał certyfikat "