Przejdź do głównej zawartości

Issaquah - miasteczko nie tylko łososia

W zeszły weekend w sąsiednim miasteczku Issaquah, odbywały się dni łososia (Salmon Days). Jest to coroczna impreza i jej głównym celem jest zwrócenie uwagi na naturę i jej piękno. Święto przypada w czasie wędrówki łososi w górę rzeki. W miasteczku znajduje się hatchery, dzięki któremu można łatwo podglądać te ryby. Takie spotkanie z naturą jest strasznie relaksujące i bardzo wciągające, wręcz hipnotyzujące. 
W tym roku poszliśmy trochę na łatwiznę, ponieważ odwiedziliśmy miasto tydzień po imprezie. Uniknęliśmy dzikich tłumów i dzięki temu było zdecydowanie milej i przyjemniej.


 Zahipnotyzowani podglądacze:)


W hatchery odbywają się zajęcia edukacyjne mające na celu uświadomienie najmłodszym jak ważna jest otaczająca je przyroda i jak można ją chronić. Hatchery to nic innego jak miejsce kontrolowanego rozmnażania ryb, dzięki któremu ikra ma szansę na przetrwanie, a młode osobniki hodowane są jeszcze przez pewien czas i dopiero, gdy są wystarczająco silne i duże, wypuszczane są na wolność - takie działania pomagają regulować populację ryb. Moim zdaniem tak naprawdę jest to takie usprawiedliwianie się człowieka przed sobą, że pomaga naturze w tych miejscach, gdzie ją zniszczył, bo swoją działalnością ograniczył naturalne tereny wędrówki ryb. Najważniejsze, że intencja jest dobra i wszystko współgra z przyrodą.








Takie hatchery nie jest typową sztuczną hodowlą, bo ryby same muszą dotrzeć do tego miejsca (wędrując w górę rzeki), muszą się namęczyć dokładnie tak jak w naturze, pokonując naturalne przeszkody, a dopiero na końcu czeka je przeszkoda stworzona przez człowieka (tama nie do pokonania) - przetrwać może tylko najsilniejszy osobnik, co daje gwarancję, że nowe pokolenie rybek będzie też silne i zdrowe :)


Łososie są jednym z naturalnych bogactw w tym regionie, które człowiek stara się chronić, ale jednocześnie i korzystać z ich obecności - można je podziwiać, ale i też jeść :). 
Dzięki dużej populacji tych ryb, nie możemy narzekać na brak dostępu do ich mięsa. Łososie są naprawdę dobre - smak dzikiej ryby jest zupełnie inny niż tej hodowlanej.

Ludzie mają ogromną świadomość jeżeli chodzi o dary morza, bo wiedzą, że rzeczy hodowlane są gorszej jakości i często nie są też ani zdrowe, ani smaczne (jedynie tanie). Wolą więc poczekać na sezon i zjeść prawdziwą dziką rybę, a nie kolorowaną podróbkę. Kilka razy w sklepie jak stałam przy lodówce i oglądałam tacki z hodowlanym łososiem zaczepiali mnie ludzie i odradzali zakup tej "podróbki ryby". Ku mojemu zaskoczeniu nie był to przypadek jednorazowy, ale zdarzyło się to kilkukrotnie.
O tym jak wygląda hodowla łososi można przeczytać w artykule. Zdecydowanie odradzam spożywanie mięsa takich ryb, szkoda zdrowia! 



Jeśli chodzi o Issaquah, to miasteczko samo w sobie jest urokliwe. Oprócz wspomnianego hatchery i imprezy związanej z łososiami, oferuje trochę innych atrakcji. Główna ulica miasta zachowana jest w starym stylu z niską, drewnianą zabudową - taki prawdziwy dawny dziki zachód, tylko już teraz troszkę przerobiony na obecne trendy. Miasteczko otoczone jest przez góry, które również stanowią aktywną atrakcję :)





Jest też ślad po dawnej świetności miasta - stacja kolejowa, która powstała równolegle z osiedlaniem się pierwszych mieszkańców. 





W zachodnie rejony Stanów ludzie ściągali kuszeni głównie bogactwem jakie mogli otrzymać pracując przy wyrąbie lasów. 


Historia miasta na jednym z budynków


Niedawno dowiedzieliśmy się też, że w miasteczku są stare kopalnie węgla, które można zwiedzać z przewodnikiem - coal mining hike. Niestety na ten sezon nie ma już miejsc, bo bilety rozsprzedały się jak ciepłe bułeczki - przyszły rok musi być nasz!

Komentarze

  1. chciałabym spróbować świeżej rybki! Często jecie taką świeżą rybkę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz jest już po sezonie, ale jak trwa to staramy się ją jeść kilka razy w tygodniu. Ryba często gości na naszym stole - jest łatwa do przygotowania na różne sposoby i przede wszystkim smaczna:)

      Usuń
  2. W naszej okolicy na Dolnym Śląsku w Miliczu i Dolinie Baryczy są organizowane Dni Karpia, jeszcze nie mieliśmy okazji próbować świeżego karpia, podobno pyszny, ale mnie się źle kojarzy ze świątecznym karpiem. Zresztą karp to nie łosoś!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pewna świąteczna tradycja, którą przenieślibyśmy do Polski

Czasami jest tak, że podróżując po różnych krajach staramy się znaleźć rzeczy, które przyciągają naszą uwagę i sprawiają, że się nimi zachwycamy do tego stopnia, że chętnie byśmy przenieśli taką rzecz/sytuację do naszego życia/miejsca zamieszkania. To chyba jeden z tych powodów dla których warto podróżować - poznawanie czegoś nowego. Naszą wyprowadzkę do Stanów, traktujemy czasami jak taka wielką podróż, długa podróżniczą przygodę :) Odkrywamy, poznajemy i się zachwycamy niektórymi rzeczami. Przejmujemy powoli kulturę amerykańską na różnych płaszczyznach naszego życia, starając się zachować naszą polską tożsamość. Dzięki takiemu łączeniu dwóch światów jesteśmy bogatsi kulturowo i świadomie przeżywamy wydarzenia zarówno polskie jak i amerykańskie. Staramy się przekazywać polską kulturę naszemu synowi, jednocześnie sami uczymy się też amerykańskiej ze względu na niego. Nasz syn ma podwójne obywatelstwo i pomimo,  że większość jego rodziny mieszka w Polsce, to jednak bliżej mu do tej ame

Kolejna przygoda z piękną naturą stanu Utah - Bryce Canyon National Park

Z Zion NP wyjeżdżaliśmy trochę zasmuceni. Decyzję, którą podjęliśmy poprzedniego dnia nie należała dla nas do łatwych i gryzło nas to cały poranek. Kiedy ruszyliśmy w trasę i oglądaliśmy te piękne widoczki parku podniosły się nam trochę morale. Przyroda znów nam pokazała, że nie ma co się smucić i szkoda na to czasu, bo nowe przygody są przed nami. Nie mieliśmy dzisiejszego dnia długiej trasy do pokonania, więc mogliśmy cieszyć się wszystkim co napotkaliśmy.  Dzisiejszą noc mieliśmy również spędzić w kolejnym Parku Narodowym stanu Utah - Bryce Canyon. To już czwarty park tego stanu, który planowaliśmy odwiedzić. Wiedzieliśmy, że będzie się on różnił od pozostałych parków, ale również i w nim będzie dominował kolor czerwieni/brązu ziemi. Zajechaliśmy na nasze miejsce kampingowe i  bardzo się zdziwiliśmy. Na nasze nieszczęście miejsce do zaparkowania naszego RV okazało się bardzo ciasne i całkowicie prostopadłe do drogi. Nasz 28 stopowy "potwór" po tylu dniach wspólnej przygody

Canyonlands National Park

Po naszej pierwszej nocy na pustyni przyszedł wreszcie czas na jej zwiedzanie. Stan Utah słynie z pięciu Parków Narodowych, a my dzisiaj planowaliśmy zobaczyć pierwszy z nich -  Canyonlands. Park zajmuje duży obszar, ale dla zwykłego podróżnika/turysty dostępna jest jego niewielka część. Ta bardziej dzika wymaga większego przygotowania, a przede wszystkim samochodu z napędem 4x4, bo przeważają tam zwykle piaskowe drogi. My wybraliśmy tę standardową część parku - no jakoś nasze RV nie wpisywało się w charakterystykę auta 4x4 :) Tę drugą część zostawiamy sobie na kolejny raz, wtedy kiedy dzieci podrosną i jazda po bezdrożach będzie również dla nich świetną przygoda i zabawą. Park przywitał nas wysoka temperaturą i pomimo, że słonce jeszcze wciąż było nisko nad horyzontem czuliśmy, że jest nam gorąco, zdecydowanie za gorąco, a gdy przyjdzie południe to chyba popadamy jak te muchy na parapecie. Na szczęście możliwość schowania się w chłodnym RV pozwoliła nam bardzo łatwo ładować siły do wę