Jednym z najczęściej słyszanych przez nas pytań jest pytanie o to jak to się stało, że trafiliśmy do Seattle?
Odpowiedz jest stosunkowo prosta - zakochaliśmy się w Pacific North West
Ale jak do tego doszło, że nasze pierwsze kroki związane z przeprowadzką za ocean były od razu skierowane w stronę Seattle?
Jeśli chcecie się tego dowiedzieć cofnijcie się z nami do naszych dawnych podróżniczych przygód.
Nasza pierwsza styczność ze Stanami miała miejsce w 2011 roku. W lipcu, kilka dni po naszym ślubie wyjechaliśmy w wymarzoną podróż poślubną do Stanów i Kanady. Nasza przygoda, jak przystało na miesiąc miodowy, trwała całe 4 tygodnie.
Początkowo wylądowaliśmy w Kanadzie, a dokładniej w Vancouver, BC gdzie mamy rodzinę. To u Nich zatrzymaliśmy się, żeby przetrzymać jet lag i rozpocząć naszą przygodę z Ameryką.
Po kilku dniach pobytu z rodzina, przyjęciu dobrych rad odnośnie Stanów, to na co mamy uważać, czego unikać i czego koniecznie spróbować, wyruszyliśmy na przygodę życia!
Do USA dostaliśmy się z Vancouver pociągiem. Pamiętam, że wstaliśmy bardzo wcześnie, żeby zdążyć chyba na pierwszy pociąg w kierunku USA. Na stacji przeszliśmy odprawę, było trochę przygód - a to nie wypełniliśmy magicznego formularza I-94, a to ja nie miałam karty kredytowej, żeby opłacić moja aplikację wizową, a to pan ze straży granicznej nie dał mi karteczki, którą powinno się oddać, przy wyjeździe z USA. Ostatecznie wszystko się udało i wsiedliśmy w pociąg. Trasa przejazdu w pewnej części jest bardzo malownicza, bo biegnie nad zatoką. Pamiętam dokładnie naszą ekscytację widokami, wszystkim co nowe. Nawet zmęczenie wywołane wczesną pobudką nie popsuło nam radości z tego co widzieliśmy za oknami pociągu.
Kiedy dotarliśmy do Seattle nie mogliśmy się odnaleźć w sytuacji. Cóż może być niezwykłego na stacji kolejowej w Ameryce, co może wprowadzić w zakłopotanie? Zdecydowanie kilka rzeczy. Wysiedliśmy zanim konduktor porozstawiał stołeczki pod wyjściami (wagony są wysokie, a peron nisko), czym wzbudziliśmy Jego przerażenie. Zaskoczeniem było też to, że nie możemy po prostu odebrać swoich bagaży z wagonu bagażowego, tylko musimy czekać w budynku na ich wypakowanie i pojawienie się na taśmie, która była namiastką taśmy na lotnisku z tą różnicą, że nie była automatyczna, tylko jakiś człowiek kręcił wielkim, metalowym kołem wprawiając taśmę w ruch.
lokomotywy amerykańskich pociągów są naprawdę wielkie |
stołeczek jako udogodnienie dla pasażerów |
Wreszcie, kiedy udało się nam odebrać bagaże byliśmy prawie gotowi do zwiedzania miasta, ale właśnie doszliśmy do wniosku, że bagaże trochę nas ograniczają (mieliśmy wprawdzie jedną wielką walizkę, plus wypchane plecaki, ale jednak ta wielka walizka była trochę kłopotliwa). Na dworcu nie było przechowalni bagażu, więc nie było wyjścia jak ciągnąć ją za sobą wszędzie tam gdzie się udawaliśmy.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy po wyjściu z dworca, okazało się, że Seattle to nie jest płaskie miasto. W całym naszym planie, w ogóle nie wzięliśmy tego pod uwagę. Zatachanie ciężkiej walizki pod te wszystkie strome górki było niełatwym wyzwaniem, jednak nie niemożliwym do wykonania. Mi się szło całkiem lekko, tyko nowopoślubiony małżonek jakby z każdym mijanym skrzyżowaniem robił się co raz bardziej czerwony na twarzy i twierdził, że jest co raz goręcej, kiedy to ja upierałam się, że Seattle to wietrzne miasto i nie ma szansy na zdjęcie kurtki!
A jeszcze przed przyjazdem do Seattle mieliśmy w głowie wypożyczenie rowerów i zwiedzanie miasta na dwóch kółkach. Nie dla nas takie górki! No może tylko zjazd :)
Naszą przygodę ze zwiedzaniem rozpoczęliśmy od PIONEER SQUARE, najstarszej części miasta, gdzie od razu głodni historii udaliśmy się na UNDEGROUND TOUR (udało się nam wcisnąć walizki na przechowanie). Pierwsza godzina w mieście i od razu już taka petarda jeśli chodzi o atrakcje! Podczas tour chłonęliśmy każdą informację z niedowierzaniem, że coś takiego miało miejsce, że się ludziom chciało, opłacało? Co takiego niesamowitego nam opowiedzieli i pokazali? Seattle miało kiedyś miasto pod miastem. W 1889 roku w mieście wybuchł pożar, spora część drewnianego miasta się spaliła. Miasto postanowiono odbudować, ale ze względu na błoto, bród i śmieci , po pożarze postanowiono wykorzystać sytuację i odbudować miasto - piętro wyżej! Piwnica, to był wcześniejszy poziom zero, a nad nim wybudowano nowe ulice i chodniki. Całe miasto podniesiono o poziom wyżej budując nowe budynki "na dachach" starych, albo budynki, które zachowały się w pożarze przebudowywano, żeby funkcjonowały według nowego pomysłu. Miasto odbudowywano też już z cegły w obawie przed kolejnymi pożarami. Spora część "starego" miasta, która teraz znalazła się pod ziemią funkcjonowała jak normalne miasto. W budynkach były mieszkania, sklepy, a nawet banki. Miasto pod miastem żyło, ale nie było zupełnie bezpiecznym miejscem. W sporej części zostało ono przejęte przez świat przestępczy. Mroczne ulice sprzyjały szemranym interesom.
podziemne miasto udostępnione dla turystów |
Co to może być? Okno wpuszczające światło do podziemnego miasta. Na powierzchni wygląda po prostu jak kolorowe płytki chodnikowe.
Po podziemnej wycieczce, która nas całkowicie pochłonęła do tego stopnia, że nie zauważyliśmy kiedy to zrobiliśmy się głodni, rzuciliśmy się na poszukiwanie miejsca gdzie moglibyśmy coś zjeść. Dodam tylko, że była to niedziela, a nasz hotel był w downtown. Ten kto był kiedyś w stanach wie, że znalezienie jedzenia w taki dzień w takim miejscu często graniczy z cudem. No i nas ten cud spotkał :)
Znaleźliśmy jakąś meksykańską knajpkę i pierwszy raz w życiu jedliśmy taco i burrito. Były pyszne! Z perspektywy czasu ciężko nam teraz ocenić czy były naprawdę dobre, czy my byliśmy tak głodni i wszystko by nam smakowało w tamtym momencie. Najważniejsze, że brzuchy były wreszcie pełne a i nowe danie wypróbowane. Mieliśmy energię i siłę na dalsze zwiedzanie.
Kolejnym punkt miasta, który chcieliśmy odkryć to był PIKE PLACE MARKET. Kultowe miejsce w Seattle, w którym mieści się najstarszy farmers market. W tym miejscu rolnicy i rzemieślnicy sprzedają swoje produkty. To tutaj można zobaczyć słynną latającą rybę, spróbować jedzenia w ciekawych knajpkach, czy też kupić piękne, świeże kwiaty oraz inne różne smakołyki. Jedynym słowem mydło i powidło.
Cały dzień dreptaliśmy po mieście, zaglądając w różne uliczki, próbując kaw w różnych miejscach, chłonąc miasto takim jakim nam się pokazało. Do hotelu dotarliśmy późnym wieczorem, gdy już ledwo co powłóczyliśmy nogami, a powieki same zaczynały nachodzić na oczy.
Po pierwszym dniu pobytu Seattle nie przypadło nam szczególnie do gustu. Właściwie wystraszyło nasz swoja wielkością, dynamizmem, ruchem, hałasem, bezdomnymi. Przytłoczyło nas wszystkim to co najgorsze w amerykańskim mieście. Kolejne dni odsłoniły nam ładniejszą część miasta, cieplejszą, zieleńszą i bardziej zorganizowaną do zwykłego życia. Oczarowało nas Fremont, Ballard, okolice Pacific Science Center i Space Needle, Queen Ann, Capitol Hill, lokalne kawiarnie i przede wszystkim ludzie, których spotkaliśmy - ich uprzejmość, otwartość i uśmiech pozwoliły przyćmić negatywny obraz z pierwszego dnia wizyty.
Smith Tower - swego czasu najwyższy budynek miasta (tak, dawno temu) |
Space Needle |
W jednym z barów na Fremont probowaliśmy lokalnych browarów |
Troll spod mostu na Fremont - trzyma w ręku prawdziwego garbusa |
Świnia i żeby nie było ja obok, ta ładniejsza :) na Pike place market |
Wciąż jednak nie byliśmy przekonani do Seattle, dlatego byliśmy bardzo podekscytowani, gdy po kilku dniach zwiedzania mogliśmy z niego wreszcie uciec. Byliśmy spragnieni dzikiej Ameryki, natury, a to właśnie miało nadejść w kolejnych dniach naszej wyprawy.
p.s. wybaczcie jakość zdjęć - 2011 to czas, gdy jednak aparaty cyfrowe pozostawiały wiele do życzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz